To był wakacyjny sierpniowy poranek. Pociąg osobowy do Łodzi wyruszył z Torunia z kilkuminutowym opóźnieniem. O 4.30 na wysokości podtoruńskiej Brzozy jego kurs został nieoczekiwanie przerwany. Czołowo uderzył w niego, jadący tym samym torem, pociąg towarowy z Otłoczyna.
Przyczyn katastrofy do dziś do końca nie udało się wyjaśnić. Winą za wypadek obarczono maszynistę pociągu towarowego, który - jak się okazało - pracował nieprzerwanie 24 godzin i znalazł się na niewłaściwym torze.
Przyczyny tragedii były badane przez dwie niezależne komisje: rządową oraz powołaną przez PKP. Również Prokuratura Wojewódzka w Toruniu prowadziła własne dochodzenie. Z wyników śledztwa wynikało, że maszynista pociągu towarowego pracował przez 24 godziny bez przerwy. To stało się możliwe dzięki przedstawieniu sfałszowanej dokumentacji czasu pracy na stacji. Niemniej jednak, motywacja skierowania się na błędny tor i kontynuowanie jazdy pod prąd pozostaje tajemnicą. Śledczy ustalili, że oba pociągi zaczęły hamować, gdy dzieliły je około 150 metrów, czyli zaledwie cztery sekundy przed katastrofą. Niestety, to okazało się zbyt późno, by zatrzymać dwa stalowe potwory o łącznej masie 900 ton.
Ta katastrofa przyniosła jednak jeden pozytywny skutek. Po tym tragicznym wydarzeniu, maszyniści zostali wyposażeni w radiotelefony. Wcześniej, po opuszczeniu stacji, nie mieli żadnej możliwości komunikacji, oprócz sygnałów semaforowych.
Ku pamięci ofiar katastrofy, każdy pociąg przejeżdżający przez wąwóz w Otłoczynie, wydaje sygnał dźwiękowy. Stanął tam także pomnik przypominający te wydarzenia.