Albania zaskakuje na każdym kroku. Jej niesamowite połączenie dzikiej natury, burzliwej historii i unikalnych krajobrazów sprawia, że każdy dzień tutaj jest pełen niespodzianek. Tym razem postanowiłem wyruszyć na pieszą wędrówkę zboczami Góry Dajti – majestatycznego strażnika Tirany. Jeśli nie czytaliście jeszcze o moim wcześniejszym spotkaniu z tym miejscem, koniecznie zajrzyjcie do wpisu o Dajti Ekspres, czyli o kolejce linowej, która wynosi nas wysoko ponad miasto.
Podróż na zbocza Dajti
W moim ostatnim wpisie opowiadałem o świątecznym jarmarku na Placu Skanderbega. To tam zaczęła się moja albańska przygoda. Ale po miejskim zgiełku Tirany, zapragnąłem czegoś innego – ciszy, przestrzeni i kontaktu z naturą. Kolejka linowa Dajti Ekspres wyniosła mnie na wysokość około 1000 metrów, oferując widoki, które na długo zapadają w pamięć.
Gdy gondola zatrzymała się na górnej stacji, wiedziałem, że to dopiero początek przygody. Rozpogodziło się. W powietrzu czuć było zapach lasu, a przede mną rozciągał się górski szlak, który aż prosił się o odkrycie.
Spotkanie z dziką Albanią
Pierwsze kroki na szlaku przyniosły niespodziankę – dzikiego konia, który samotnie przemierzał górskie ścieżki. Widok tych zwierząt zawsze wzrusza i przypomina o tym, że natura wciąż żyje własnym rytmem, niezależnie od naszych działań.
Wkrótce natrafiłem na pozostałości po mroczniejszym okresie historii Albanii – bunkry z czasów dyktatury Envera Hodży. Betonowe kopuły rozsiane są po całym kraju, niczym milczący strażnicy paranoicznego reżimu, który przez 40 lat izolował Albanię od reszty świata. Szacuje się, że powstało ich ponad 170 tysięcy, a wiele z nich można zobaczyć właśnie na zboczach Dajti. Spacerując po tych ścieżkach, nie sposób nie myśleć o trudnej przeszłości tego kraju, który jeszcze do lat 90. był nazywany „Koreą Północną Europy”.
Wędrówka pełna refleksji
Zejście z Góry Dajti okazało się nie lada wyzwaniem. Ścieżki były strome, śliskie i słabo oznakowane. Ale każda napotkana przeszkoda dodawała tej wędrówce smaku. Góry uczą pokory i cierpliwości. Idąc powoli, miałem czas, by podziwiać surowe szczyty, słuchać szelestu liści i zastanawiać się nad znaczeniem podróży. Bo przecież nie zawsze chodzi o dotarcie do celu – czasem sama droga jest nagrodą.
Każdy krok przypominał, że życie to ciągłe odkrywanie. W tej ciszy i oddaleniu od miejskiego hałasu można było dostrzec rzeczy, które umykają nam na co dzień. To był moment, by docenić prostotę istnienia i piękno natury, która trwa niezmiennie mimo upływu lat.
Powrót do Tirany
W miarę jak zbliżałem się do Tirany, krajobraz stopniowo się zmieniał. Las ustępował miejsca łąkom, a w oddali pojawiły się pierwsze zabudowania miasta. Choć wędrówka dobiegła końca, coś we mnie się zmieniło. Ta podróż była nie tylko fizycznym zejściem ze szczytu, ale też odkrywaniem samego siebie.
Na koniec pozostała wdzięczność – za góry, które uczą cierpliwości, za historię, która przypomina o przeszłości, i za naturę, która daje ukojenie. Jeśli planujecie wizytę w Albanii, polecam połączenie przejazdu kolejką Dajti Ekspres z pieszym zejściem. To doświadczenie, które zostaje w pamięci na długo.
Zainspirowała Cię moja wędrówka?
Jeśli tak, koniecznie przeczytaj inne wpisy z Albanii:
- 🎄 Świąteczny jarmark na Placu Skanderbega w Tiranie
- 🚠 Dajti Ekspres – spektakularna podróż nad dachami Tirany
Daj znać w komentarzach, co najbardziej Cię zaskoczyło podczas mojej wędrówki i jakie miejsca w Albanii warto jeszcze odwiedzić!